To i owo na sportowo.
Moderator: dUfio
To i owo na sportowo.
Okoński: - To nie Lech, to Amica!
27 lipca 2009 - 15:23
W najnowszym miesięczniku "Futbol" duży wywiad z Mirosławem Okońskim, jak zawsze pociesznym. Tylko kibice Lecha mogą się trochę wkurzyć, bo ich idol mówi: - "Tak szczerze? To nie jest już Lech. To jest Amica!" Hmm... Z jego ust się pewnie tego nie spodziewali. Ale kilka cytatów z Okonia naprawdę smacznych. Nam podobają się te:
- W ruletce stawiałem na „dziesiątkę”, bo taki numer miałem na plecach. Raz wygrałem sporo dzięki temu, ale nie w Atenach, tylko właśnie w Poznaniu. „Dziesiątka” wpadła mi cztery razy z rzędu. Rozbiłem bank. – „Oko”, dziesiątka, „Oko”, dziesiątka, „Oko”, dziesiątka – powtarzał krupier. Ale jak w nocy nie szło mi w kasynie w Poznaniu, wsiadaliśmy do taksówki i jechaliśmy do Warszawy grać w hotelu Marriott. Gdy z kolei nie szło w Warszawie, nad ranem braliśmy taksówkę i wracaliśmy do kasyna w Poznaniu. Po takiej nocy musiałem podtrzymywać sobie powieki zapałkami, żeby nie zasnąć! Ale nigdy nie piłem przed meczem i nie odpuszczałem treningów. Inni po libacjach narzekali na żołądek. Mówiłem im: - Niepotrzebnie mieszaliście. Z alkoholem radziłem sobie świetnie. Gorzej szło przy stole. W życiu zarobiłem jakieś 2 miliony marek. A że rozrzutny byłem i żyłem w luksusie, to gdy wróciłem do Polski zostało mi jakieś 600 tysięcy. Wtedy zaczął się jednak zjazd. Potrafiłem w 24 godziny przegrać 100 tysięcy! Pan rozumie? 100 tysięcy! Wszystko, black Jack, jednoręki bandyta. Potrafiłem siedzieć w kasynie kilka godzin przed treningiem. Po treningu aż do północy. Gdy wróciłem do Polski w 1992, po roku nie miałem już prawie nic.
- Trenerem był Jerzy Kopa, który już siedział tam dwa tygodnie nad morzem na wczasach i tak kombinował jak tu sprzedać ten mecz Panathinaikosowi. Kopa to zawsze była k… Wiedział, że od Panathinaikosu dostanie więcej niż od działaczy Lecha. Coś jednak nie wyszło. Kolejorz wygrał 2:1. Wziąłem więc swoje prywatne pieniądze i dałem Markowi Rzepce i powiedziałem: - Zrobiliście mi przyjemność, że tego meczu nie oddaliście. Podziel to między chłopaków. Jako premia motywacyjna. Później się okazało, że Kopa w ogóle zabronił chłopakom z Lecha się ze mną spotykać! Jak go zobaczyłem w hotelu to wypaliłem mu w twarz: - Kopa, ty frajerze… Jak możesz chłopaków namawiać przeciwko mnie? To ja ich motywuje, ja się cieszę, że wygrywają! I splunąłem mu na buty.
- Szczerze? Raz, ale naprawdę tylko raz. To było w Pireusie, graliśmy mecz z Olympiakosem. Prezes przyjechał z małżonką. Czuło się presję. Zamknęli nas szczelnie w hotelu. Siedzieliśmy sobie wszyscy przebrani w dresy, żebyśmy się wyróżniali. Żaden z nas nie mógł wyjść. Patrzę przez szybę, w holu stoi prezes, trener Bajević, wszyscy. Mi normalnie piguła już wychodziła, tak bardzo chciałem iść sobie zagrać w kasynie. Poszedłem więc do szatni w hotelu, dałem szatniarzowi trochę pieniędzy i mówię mu: - Daj mi swój garnitur. Przebraliśmy się, a ja dałem mu swój dres. Nikt mnie nie poznał w tym garniturze, więc wyszedłem z hotelu. Wpadłem do kasyna i zza pleców prezesa AEK-u, który siedział przy kole, stawiałem na te same numery co on. Wygrałem pięć tysięcy marek, kiedy wypaliłem: - Prezesie, serdecznie panu dziękuję. Jak się zerwał z krzesła: - Co ty tu robisz? Skąd masz ten garnitur? – wykrzyknął. – Ja tu tylko na dziesięć minut, spokojnie. Prezes: – Okoń, szybko do góry! Do siebie! Tej nocy nie piłem jednak żadnego alkoholu. Tylko kasyno. Zresztą kasyno to była moja większa miłość niż alkohol.
- Niczego nie żałuje, to było królewskie życie. Ale do każdego meczu byłem przygotowany. Graliśmy mecz z Pogonią Szczecin w Poznaniu. Cała Pogoń mieszkała w hotelu Merkury, o czym ja nie wiedziałem. Trenerem Pogoni był ś.p. Leszek Jezierski, a ja trochę przypadkowo się tam znalazłem… Dyskoteka, nie dyskoteka - wiadomo. Troszeczkę już wypiliśmy. A że wesele było w drugiej salce… Tam mnie nie było. Nie, nie. Ale generalnie tak było tłoczno, że piłkarze Pogoni nie mieli nawet gdzie zjeść kolacji, zostali w pokojach i tam jedli. Ja już w barze siedziałem, spotkałem trenera Jezierskiego. Mówię mu: - Panie trenerze zapraszamy na lufkę. On mi mówi: - Ale jutro mecz jest. Nie grasz? No to ja mu powiedział, że mam kontuzję. I kolejka lufka. Posiedzieliśmy sobie, powspominaliśmy. Do czwartej rano. Przyjechała po mnie żona, odwiozła do domu. O godzinie 8:30 była zbiórka na stadionie. A tu zaskoczenie, bo mimo kontuzji trener wstawił mnie do składu. Do przerwy strzeliłem jedną bramkę, potem drugą. 2:0. Jezierski wparował do szatni i mówi: - Idźcie wy w pizdu! Okoń do czwartej rano siedział w barze, a wy w pokoju, kolacyjka przyniesiona do pokoju, wuzetki, telewizorek. Okoński rano do domu wraca i jeszcze wam dwie bramki strzela? To ja wolę takiego jednego Okonia, ale jak rano kładzie się spać, niż was dziesięciu!
za weszlo.com
27 lipca 2009 - 15:23
W najnowszym miesięczniku "Futbol" duży wywiad z Mirosławem Okońskim, jak zawsze pociesznym. Tylko kibice Lecha mogą się trochę wkurzyć, bo ich idol mówi: - "Tak szczerze? To nie jest już Lech. To jest Amica!" Hmm... Z jego ust się pewnie tego nie spodziewali. Ale kilka cytatów z Okonia naprawdę smacznych. Nam podobają się te:
- W ruletce stawiałem na „dziesiątkę”, bo taki numer miałem na plecach. Raz wygrałem sporo dzięki temu, ale nie w Atenach, tylko właśnie w Poznaniu. „Dziesiątka” wpadła mi cztery razy z rzędu. Rozbiłem bank. – „Oko”, dziesiątka, „Oko”, dziesiątka, „Oko”, dziesiątka – powtarzał krupier. Ale jak w nocy nie szło mi w kasynie w Poznaniu, wsiadaliśmy do taksówki i jechaliśmy do Warszawy grać w hotelu Marriott. Gdy z kolei nie szło w Warszawie, nad ranem braliśmy taksówkę i wracaliśmy do kasyna w Poznaniu. Po takiej nocy musiałem podtrzymywać sobie powieki zapałkami, żeby nie zasnąć! Ale nigdy nie piłem przed meczem i nie odpuszczałem treningów. Inni po libacjach narzekali na żołądek. Mówiłem im: - Niepotrzebnie mieszaliście. Z alkoholem radziłem sobie świetnie. Gorzej szło przy stole. W życiu zarobiłem jakieś 2 miliony marek. A że rozrzutny byłem i żyłem w luksusie, to gdy wróciłem do Polski zostało mi jakieś 600 tysięcy. Wtedy zaczął się jednak zjazd. Potrafiłem w 24 godziny przegrać 100 tysięcy! Pan rozumie? 100 tysięcy! Wszystko, black Jack, jednoręki bandyta. Potrafiłem siedzieć w kasynie kilka godzin przed treningiem. Po treningu aż do północy. Gdy wróciłem do Polski w 1992, po roku nie miałem już prawie nic.
- Trenerem był Jerzy Kopa, który już siedział tam dwa tygodnie nad morzem na wczasach i tak kombinował jak tu sprzedać ten mecz Panathinaikosowi. Kopa to zawsze była k… Wiedział, że od Panathinaikosu dostanie więcej niż od działaczy Lecha. Coś jednak nie wyszło. Kolejorz wygrał 2:1. Wziąłem więc swoje prywatne pieniądze i dałem Markowi Rzepce i powiedziałem: - Zrobiliście mi przyjemność, że tego meczu nie oddaliście. Podziel to między chłopaków. Jako premia motywacyjna. Później się okazało, że Kopa w ogóle zabronił chłopakom z Lecha się ze mną spotykać! Jak go zobaczyłem w hotelu to wypaliłem mu w twarz: - Kopa, ty frajerze… Jak możesz chłopaków namawiać przeciwko mnie? To ja ich motywuje, ja się cieszę, że wygrywają! I splunąłem mu na buty.
- Szczerze? Raz, ale naprawdę tylko raz. To było w Pireusie, graliśmy mecz z Olympiakosem. Prezes przyjechał z małżonką. Czuło się presję. Zamknęli nas szczelnie w hotelu. Siedzieliśmy sobie wszyscy przebrani w dresy, żebyśmy się wyróżniali. Żaden z nas nie mógł wyjść. Patrzę przez szybę, w holu stoi prezes, trener Bajević, wszyscy. Mi normalnie piguła już wychodziła, tak bardzo chciałem iść sobie zagrać w kasynie. Poszedłem więc do szatni w hotelu, dałem szatniarzowi trochę pieniędzy i mówię mu: - Daj mi swój garnitur. Przebraliśmy się, a ja dałem mu swój dres. Nikt mnie nie poznał w tym garniturze, więc wyszedłem z hotelu. Wpadłem do kasyna i zza pleców prezesa AEK-u, który siedział przy kole, stawiałem na te same numery co on. Wygrałem pięć tysięcy marek, kiedy wypaliłem: - Prezesie, serdecznie panu dziękuję. Jak się zerwał z krzesła: - Co ty tu robisz? Skąd masz ten garnitur? – wykrzyknął. – Ja tu tylko na dziesięć minut, spokojnie. Prezes: – Okoń, szybko do góry! Do siebie! Tej nocy nie piłem jednak żadnego alkoholu. Tylko kasyno. Zresztą kasyno to była moja większa miłość niż alkohol.
- Niczego nie żałuje, to było królewskie życie. Ale do każdego meczu byłem przygotowany. Graliśmy mecz z Pogonią Szczecin w Poznaniu. Cała Pogoń mieszkała w hotelu Merkury, o czym ja nie wiedziałem. Trenerem Pogoni był ś.p. Leszek Jezierski, a ja trochę przypadkowo się tam znalazłem… Dyskoteka, nie dyskoteka - wiadomo. Troszeczkę już wypiliśmy. A że wesele było w drugiej salce… Tam mnie nie było. Nie, nie. Ale generalnie tak było tłoczno, że piłkarze Pogoni nie mieli nawet gdzie zjeść kolacji, zostali w pokojach i tam jedli. Ja już w barze siedziałem, spotkałem trenera Jezierskiego. Mówię mu: - Panie trenerze zapraszamy na lufkę. On mi mówi: - Ale jutro mecz jest. Nie grasz? No to ja mu powiedział, że mam kontuzję. I kolejka lufka. Posiedzieliśmy sobie, powspominaliśmy. Do czwartej rano. Przyjechała po mnie żona, odwiozła do domu. O godzinie 8:30 była zbiórka na stadionie. A tu zaskoczenie, bo mimo kontuzji trener wstawił mnie do składu. Do przerwy strzeliłem jedną bramkę, potem drugą. 2:0. Jezierski wparował do szatni i mówi: - Idźcie wy w pizdu! Okoń do czwartej rano siedział w barze, a wy w pokoju, kolacyjka przyniesiona do pokoju, wuzetki, telewizorek. Okoński rano do domu wraca i jeszcze wam dwie bramki strzela? To ja wolę takiego jednego Okonia, ale jak rano kładzie się spać, niż was dziesięciu!
za weszlo.com
az sie fajnie czyta ! ja wiem .
Mialem okazje kopac w pilke z pewna gwiazda GKSu Katowice ktory swego czasu zalozyl nawet siate Zidanoiwi !!!
Te same historie , jak bym jego slyszal . Duza kasa , wodka ,d ziwki , kasyna , i sprzedawanie meczow . Ale noga sie w zyciu podwinela i teraz ciezko na "chleb" zarobic .
w kazdym razie mozna pozazdroscic takiej mlodosci !
Mialem okazje kopac w pilke z pewna gwiazda GKSu Katowice ktory swego czasu zalozyl nawet siate Zidanoiwi !!!
Te same historie , jak bym jego slyszal . Duza kasa , wodka ,d ziwki , kasyna , i sprzedawanie meczow . Ale noga sie w zyciu podwinela i teraz ciezko na "chleb" zarobic .
w kazdym razie mozna pozazdroscic takiej mlodosci !
Diorecki pisze:az sie fajnie czyta ! ja wiem .
Mialem okazje kopac w pilke z pewna gwiazda GKSu Katowice ktory swego czasu zalozyl nawet siate Zidanoiwi !!!
Te same historie , jak bym jego slyszal . Duza kasa , wodka ,d ziwki , kasyna , i sprzedawanie meczow . Ale noga sie w zyciu podwinela i teraz ciezko na "chleb" zarobic .
w kazdym razie mozna pozazdroscic takiej mlodosci !
Drogi przyjacielu. Mialem przyjemnosc graz z Toba w pilke i musze powiedziec jedno. Zarowno pod wzgledem talentu, jak i tych innych spraw, niewiele sie Ty rozniles od Okonskiego czy Borawskiego .
za weszlo.com
Cracovia idzie jak burza!
7 sierpnia 2009 - 22:38
Dobra wiadomość - jeszcze tylko 28 kolejek i Cracovia wyląduje tam, gdzie jej miejsce. Czyli w pierwszej lidze. Nic nie mamy do tego klubu, do kibiców, ale na Boga - są jakieś granice przyzwoitości. Ci piłkarze, prowadzeni przez tego trenera - funkcjonujący zbiorczo jako TA DRUŻYNA - nie potrafią grać w piłkę. Razem stanowią wstyd dla polskiej ekstraklasy. Słabsza chyba była tylko Pogoń Szczecin z brazylijskimi sprzedawcami kaktusów w składzie.
Tym razem Cracovia przegrała 2:6 z Lechią. Marcin Cabaj, pokraczny bramkarz, stwierdził: - Po takim meczu można się zastanowić tylko nad zakończeniem gry w piłkę. Takie słowa padały w szatni, bo płakać to chyba mało po takim meczu. Na zwycięstwo może nie zasłużyliśmy, ale porażka 6:2 to za dużo. Co się stało? Nie wiem. Myślę, że trener nam to w niedługim czasie powie.
Trener wam może tego nie powie, za to my bardzo chętni - JESTEŚCIE CHUJOWI. Słowa o zakończeniu kariery nie są takie bardzo głupie. Szczerze byśmy się nad tym zastanowili. Sądzimy, że Cabaj ogłaszający koniec z futbolem nie byłby powodem do stu samobójstw w Małopolsce. Raczej spodziewalibyśmy się jednego, wielkiego westchnienia ulgi. Weszło w razie zakończenia kariery przez Cabaja wystosuje apel do prezydenta Kaczyńskiego o ogłoszenie święta narodowego. Nie może być tak, że mówi się o polskiej szkole bramkarskiej, a gdzieś tam funkcjonuje sobie taki... taki... taki Cabaj (lepszego określenia oznaczającego pierdołowatość jeszcze nie wymyślono).
Spodobało nam się też tłumaczenie Płatka. Leciało jakoś tak: - Pierwsza bramka padła w bliźniaczej sytuacji do tej we Wrocławiu, tylko minuty były inne. Drugi gol to był totalny przypadek. Trzeci z kolei padł, bo nie potrafiliśmy wyprowadzić piłki z pola karnego.
Hmm... Czyli w zasadzie mecz na remis. Drogi panie P. - czy wy czasem nie mieliście właśnie udowodnić, że zasługujecie na ekstraklasę? Bo jeśli już skończyliście udowadniać - mając w perspektywie kolejne miesiące rozgrywek - wolelibyśmy jednak tych dziadków z Łodzi, z siwiejącym Świerczewskim na czele, niż was...
BARDZO PRZYJEMNIE SIE TO CZYTA.
Cracovia idzie jak burza!
7 sierpnia 2009 - 22:38
Dobra wiadomość - jeszcze tylko 28 kolejek i Cracovia wyląduje tam, gdzie jej miejsce. Czyli w pierwszej lidze. Nic nie mamy do tego klubu, do kibiców, ale na Boga - są jakieś granice przyzwoitości. Ci piłkarze, prowadzeni przez tego trenera - funkcjonujący zbiorczo jako TA DRUŻYNA - nie potrafią grać w piłkę. Razem stanowią wstyd dla polskiej ekstraklasy. Słabsza chyba była tylko Pogoń Szczecin z brazylijskimi sprzedawcami kaktusów w składzie.
Tym razem Cracovia przegrała 2:6 z Lechią. Marcin Cabaj, pokraczny bramkarz, stwierdził: - Po takim meczu można się zastanowić tylko nad zakończeniem gry w piłkę. Takie słowa padały w szatni, bo płakać to chyba mało po takim meczu. Na zwycięstwo może nie zasłużyliśmy, ale porażka 6:2 to za dużo. Co się stało? Nie wiem. Myślę, że trener nam to w niedługim czasie powie.
Trener wam może tego nie powie, za to my bardzo chętni - JESTEŚCIE CHUJOWI. Słowa o zakończeniu kariery nie są takie bardzo głupie. Szczerze byśmy się nad tym zastanowili. Sądzimy, że Cabaj ogłaszający koniec z futbolem nie byłby powodem do stu samobójstw w Małopolsce. Raczej spodziewalibyśmy się jednego, wielkiego westchnienia ulgi. Weszło w razie zakończenia kariery przez Cabaja wystosuje apel do prezydenta Kaczyńskiego o ogłoszenie święta narodowego. Nie może być tak, że mówi się o polskiej szkole bramkarskiej, a gdzieś tam funkcjonuje sobie taki... taki... taki Cabaj (lepszego określenia oznaczającego pierdołowatość jeszcze nie wymyślono).
Spodobało nam się też tłumaczenie Płatka. Leciało jakoś tak: - Pierwsza bramka padła w bliźniaczej sytuacji do tej we Wrocławiu, tylko minuty były inne. Drugi gol to był totalny przypadek. Trzeci z kolei padł, bo nie potrafiliśmy wyprowadzić piłki z pola karnego.
Hmm... Czyli w zasadzie mecz na remis. Drogi panie P. - czy wy czasem nie mieliście właśnie udowodnić, że zasługujecie na ekstraklasę? Bo jeśli już skończyliście udowadniać - mając w perspektywie kolejne miesiące rozgrywek - wolelibyśmy jednak tych dziadków z Łodzi, z siwiejącym Świerczewskim na czele, niż was...
BARDZO PRZYJEMNIE SIE TO CZYTA.
Najwiekszy brytyjski tabloid "The Sun" w kazdy poniedzialek w dziale sportowym pokazuje najdziwaczniejsze rzeczy dotyczace sportu w swiecie. 2 tygodnie temu zamieszczono tam zdjecia sektora przyjezdnych na stadionie Znicza Pruszkow. Dziennikarze nie mogli sie nadzwic, ze w XXI wieku w kraju z UE w srodku Europy, miescie blisko stolicy, w druzynie 1-ligowej z aspiracjami na Ekstraklase cos takiego moze jeszcze egzystowac. Pytali a gdzie sa dla kibicow przyjezdnych jakies toalety, bufety, dlaczego tak daleko od boiska itd itp. I na koniec dlaczego kibicow u nas traktuje sie jak bydlo i dlaczego my sami dajemy sie tak wlasnie traktowac. Podsumowujac poradzili kibicom przyjezdnym, aby uniknac zamieszania na meczu i miec jak najlepszy widok na boisko, zeby jeszcze w swoich miastach zadecydowali kto bedzie lezal, kucal i stal.
Koledzy w pracy przez tydzien mieli swietny ubaw i dokuczali mi mowiac: Znicz Znicz Znicz. A kiedy im powiedzialem co ta nazwa oznacza to juz wogole tarzali sie ze smiechu.
Koledzy w pracy przez tydzien mieli swietny ubaw i dokuczali mi mowiac: Znicz Znicz Znicz. A kiedy im powiedzialem co ta nazwa oznacza to juz wogole tarzali sie ze smiechu.
Ostatnio zmieniony śr lut 03, 2010 8:37 pm przez Winnetou, łącznie zmieniany 1 raz.
Trzecioligowy szkocki zespol Stirling Albion (z miasta Stirling) przezywa obecnie duzy kryzys finansowy. Jednak znalazl potencjalnego sponsora z branzy finansowej o nazwie Compare the Market. Symbolem tej firmy jest zwierze surykatka (ang. meerkat) o imieniu Alekasnder Orlov. Dzialacze klubowi za niezla kase zgodzili sie zmienic nazwe klubu na Stirling Meerkats. Z kolei na to nie zgodzili sie brytyjscy dzialacze sportowi, argumentujac, ze taka nazwa kompromituje caly pilkarski swiat. Slusznie czy nieslusznie?
A co na to Amerykanie, gdzie wiekszosc klubow ma wlasnie nazwy ze swiata zwierzat?
A co na to Polacy, gdzie poza kibicami nikomu innemu nie przeszkadzaly takie nazwy jak: LKS-Atlas, GKS-Dospel, GKS-BOT, Aluminium Konin, Kolporter-Korumpter czy kilkuczlonowa nazwa Stali Rzeszow, ktorej juz nawet nie pamietam.
Jak by ktos nie wiedzial (bo sam nie wiedzialem ) tak wlasnie wyglada surykatka.
A tu surykatki, jako bohaterowie w bajce "Krol Lew".
A co na to Amerykanie, gdzie wiekszosc klubow ma wlasnie nazwy ze swiata zwierzat?
A co na to Polacy, gdzie poza kibicami nikomu innemu nie przeszkadzaly takie nazwy jak: LKS-Atlas, GKS-Dospel, GKS-BOT, Aluminium Konin, Kolporter-Korumpter czy kilkuczlonowa nazwa Stali Rzeszow, ktorej juz nawet nie pamietam.
Jak by ktos nie wiedzial (bo sam nie wiedzialem ) tak wlasnie wyglada surykatka.
A tu surykatki, jako bohaterowie w bajce "Krol Lew".
Winnetou pisze:Trzecioligowy szkocki zespol Stirling Albion (z miasta Stirling) przezywa obecnie duzy kryzys finansowy. Jednak znalazl potencjalnego sponsora z branzy finansowej o nazwie Compare the Market. Symbolem tej firmy jest zwierze surykatka (ang. meerkat) o imieniu Alekasnder Orlov. Dzialacze klubowi za niezla kase zgodzili sie zmienic nazwe klubu na Stirling Meerkats. Z kolei na to nie zgodzili sie brytyjscy dzialacze sportowi, argumentujac, ze taka nazwa kompromituje caly pilkarski swiat. Slusznie czy nieslusznie?
A co na to Amerykanie, gdzie wiekszosc klubow ma wlasnie nazwy ze swiata zwierzat?
A co na to Polacy, gdzie poza kibicami nikomu innemu nie przeszkadzaly takie nazwy jak: LKS-Atlas, GKS-Dospel, GKS-BOT, Aluminium Konin, Kolporter-Korumpter czy kilkuczlonowa nazwa Stali Rzeszow, ktorej juz nawet nie pamietam.
http://www.90minut.pl/skarb.php?id_klub=331&id_sezon=73
Chyba nr 1 z tych wszystkich nazwW sezonach 2003/04 i 2004/05 klub występował pod nazwą sponsora - CWKS Resovia Cenowa Bomba Resgraph.