Artykuł z Gazety Wyborczej
Różnią się wiekiem, osiągnięciami w futbolu i pozycją na boisku. Ale mają ten sam zadziorny charakter, walczą do upadłego i nigdy nie odpuszczają. Bo piłka nożna jest całym ich światem, światem braci Piotra i Marcina Wasilewskich
Zaczynali w Hutniku Kraków. - Byłem mały, gdy chodziłem na mecze Marcina. W wieku chyba dziewięciu lat, nie miał, kto grać i przebrałem się - przypomina Paweł. - Marcin był napastnikiem i strzelał dużo bramek, dopiero w juniorach starszych stał się obrońcą. Do tej pory zmysł strzelecki pod bramką go nie zawodzi.
Pierwszym trenerem Marcina był Andrzej Bielenda, ale poważny sukces osiągnął pod okiem Waldemara Koconia. W 1997 r. został mistrzem Polski juniorów młodszych. - W półfinale z Zawiszą Bydgoszcz, na głównym boisku Wisły Kraków, grał jako defensywny pomocnik. Wygraliśmy 2:1, nie błyszczał jako technik, ale rozbijał ataki rywali. Walczył jak Robocop - wspomina Kocoń. - W finale z Lechem Poznań tak długo angażował się w akcje ofensywne aż strzelił gola. Zostało mu to do dziś.
Trener Kocoń wspomina miłość Marcina do piłki. Starszy Wasilewski potrafił rano wrócić ze zgrupowania kadry juniorów, a o 11 stawiał się na meczu Hutnika. - Tak był napalony do grania. Na turnieju w Brugge obok była plaża. Osiem stopni w powietrzu, w wodzie jeszcze zimniej. Zanim się obejrzeliśmy już pływał w morzu Północnym. Nieobliczalny urwis, piłka przesłoniła mu cały świat, naćpany piłką - wzrusza się Kocoń.
Paweł ledwo zaczął grać, a już z powodu charakteru popadł w konflikt z trenerem Edwardem Gajewskim. Przeniósł się do Krakusa Nowa Huta. Tam prowadzili go m.in. Stanisław Jamróz i Janusz Sykta. - W piłkę od zawsze grałem na asfalcie na os. Hutniczym. Nie było innej opcji niż sport, zawsze miałem kłopoty ze szkołą, z nieobecnościami. Jakoś udawało zdać z klasy do klasy, ale byłem nadpobudliwy, nie mogłem usiedzieć w ławce - przyznaje się Paweł.
- To chyba jedyna rzecz, jaką potrafię robić dobrze i daje mi pieniądze na życie - wtóruje mu Marcin. - Nigdy nie graliśmy przeciwko sobie, często do siebie dzwonimy i pytamy się jak nam poszło - mówi Paweł.
Bracia mają nawet takie same tatuaże w języku chińskim. - Każda literka ma swoje znaczenie, brat to ode mnie ściągnął. A co oznacza napis? To zatrzymam dla siebie - ucina Marcin.
Obaj zgodnie podkreślają niepodważalną rolę matki w ich życiu. - Nigdy nas nie ganiła, a na wywiadówkach nie brakowało pretensji pod naszym adresem. Mama chodziła na nasze mecze i wspierała. Szkoda, że tego nie widzi - smutno kończy Marcin.
Mama Wasilewskich zmarła sześć lat temu, tata, były piłkarz ręczny Hutnika, w ubiegłym roku. Na pogrzebie ojca był trener reprezentacji Leo Beenhakker.
Trafić do Premiership
Po spadku Hutnika z ekstraklasy w 1997 r., Marcin znalazł miejsce w pierwszym zespole. W juniorach starszych występował sporadycznie, głównie w ważnych meczach z Wisłą czy Cracovią. Systematycznie był powoływany do kadry Polski. - Przez dwa lata nabrałem doświadczenia. W Hutniku skończyły się tłuste lata i spadliśmy do III ligi. Ten klub na zawsze pozostanie w moim sercu - zapewnia Marcin.
W 2000 r. przeniósł się do Śląska Wrocław, gdzie zadebiutował w ekstraklasie i zdobył pierwszego gola w I lidze (12 maja 2001 r. z Legią Warszawa 1:1). - Marcin idealnie pasuje jako prawy obrońca w systemie 4-4-2. Marcin i Grzegorz Bronowicki to dwóch moich podopiecznych, którzy wywalczyli awans do mistrzostw Europy - cieszy się Władysław Łach, który starszego Wasilewskiego ściągnął do Wrocławia. - Niesamowite serce do ciężkiej pracy, braki techniczno-taktyczne nadrabiał ambicją. Kiedy go ściągałem, to w Śląsku pytali, kto to jest? Nie miał wielkiego talentu, nie rzucał się w oczy, ale ile osiągnął? To jest kierunek dla innych piłkarzy.
Ze Śląska trafił do Wisły Płock. - Były aspiracje, pieniądze, zaplecze, nazwiska pokroju Podbrożny i Mosór, w sumie przyszło chyba dziewięciu zawodników. Skończyło się na walce o utrzymanie, ale było też czwarte miejsce - wspomina Marcin. - Przejście do Amiki Wronki to był punkt zwrotny w mojej karierze, bo na stałe trafiłem do reprezentacji.
Czym się różnił pobyt w Amice od gry w Lechu Poznań? - Wronki to mała mieścina, Lech zawsze chciał walczyć o czołowe lokaty, a publiczność jest jedną z najlepszych w Polsce - odpowiada Marcin. W polskiej lidze rozegrał 149 spotkań, zdobył 17 goli. Wiosną sezonu 06/07 Wasilewski wyjechał do Anderlechtu Bruksela.
Zdobył z nim mistrzostwo i superpuchar Belgii. - To kolejny krok w mojej karierze, ale reprezentacja Polski to coś wyjątkowego. Marzyłem o tym od trampkarza, jak grają hymn Polski, to mam ciarki na całym ciele. To jest jak sen - mówi o awansie do Euro 2008. - Pamiętam złośliwych, którzy po meczach z Serbią i Finlandią pytali kogo tu ściągnięto i ile on zarabia. Leo to wielki trener i wielki człowiek, autorytet nie ze względu na nazwisko i sukcesy, tylko dzięki podejściu do piłkarzy. Teraz obok występów w Austrii i Szwajcarii po głowie chodzą Wasilewskiemu przenosiny na ulubione Wyspy Brytyjskie.
Być jak Ruud Van Nisterooy
Paweł nie może pochwalić się grą w takich klubach jak brat. Najpierw występował w Dalinie Myślenice, potem był Świt Krzeszowice i Kmita Zabierzów, z którym awansował do II ligi. - Marcina chciałem dwa razy, gdy pracowałem w Wiśle. Raz uciekł mi do Płocka. Paweł miał mocne wejście, w Sanoku zdobył dwa gole - opowiada Jerzy Kowalik, były trener Kmity.
- W Kmicie było za dużo napastników. Mogłem zostać i wchodzić na 10-15 minut. W Hutniku, do którego wróciłem po latach miałem większą pewność gry w podstawowym składzie - tak argumentował Paweł powrót na Suche Stawy.
W rundzie jesiennej strzelił osiem goli. - Najbardziej będę wspominał dwa gole z Wisłoką Dębica, wygraliśmy po raz pierwszy w tym sezonie, a bramki zadedykowałem tacie, zmarłemu tuż przed meczem - wyznał Paweł.
Posypały się zaproszenia na testy z GKS Bełchatów i Lecha Poznań. W Pucharze Ekstraklasy Paweł zdobył gola z Groclinem na wagę zwycięstwa w ostatniej minucie. - Chciałbym tak jak brat grać w pierwszej lidze. Oglądam jego mecze w telewizji. Byłem na spotkaniu Polska - Belgia w Chorzowie - mówi Paweł.
Na razie z zazdrością patrzy na byłych klubowych kolegów - Piotra Madejskiego czy Michała Pazdana, którzy grają w Górniku Zabrze, a także znaleźli uznanie w oczach selekcjonera polskiej reprezentacji i polecieli do Turcji. - Hutnik to dobra firma, z której już niejeden piłkarz się wybił - podkreśla Paweł.
Jego wzorem do naśladowania jest Ruud Van Nistelrooy z Realu Madryt, bo jest zadziorny i strzela dużo bramek. Ma jednak świadomość swoich niedoskonałości: - Nie wykorzystuję wzrostu w przeciwieństwie do brata, który głową może mur przebijać. Mocny strzał i stałe fragmenty gry to moje mocne punkty, procentuje żmudna praca po treningach.
Hutnik na zawsze
Wśród świętujących awans Polaków do Euro na Stadionie Śląskim nie zabrakło kibiców Hutnika. - Widziałem flagę Nowa Huta, kilka razy słyszałem wsparcie - podkreśla Marcin. - Jako młody chłopak siedziałem przy bieżni w meczu z Sigmą Ołomuniec w pucharze UEFA i podawałem piłki. Z AS Monaco stałem w młynie kibiców i znam ich reakcje. Przeżyłem kilka wyjazdów, najdalszy do Pniew. Szanuję ludzi, którzy mimo wyrzeczeń jadą z piłkarzami na drugi koniec Polski. Szkoda, że są wrzucani do jednego wora z tymi, którzy idą na mecz w innym celu.
Marcin jest jedynym krakowianinem z urodzenia, spośród 33 piłkarzy, którzy grali w eliminacjach do Euro 2008. - Bardzo mi miło z tego powodu. Kraków ma wiele piłkarskich talentów, które dziwnym trafem albo ginęły albo wyjeżdżały. W Barcelonie promują takich graczy jak Xavi i Carles Puyol, w Realu są Iker Casillas czy Guti, w Manchesterze był David Beckham. To pozostali byli uzupełnieniem składu - uważa Marcin.
Marcin Wasilewski przekazał na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy koszulkę Anderlechtu Bruksela wraz z podpisami wszystkich zawodników. Przedmiot można licytować na stronie allegro.pl do przyszłego poniedziałku. Wczoraj wieczorem koszulka kosztowała 182 złote.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
Bracia Wasilewscy - urwisy z Nowej Huty
-
- Posty: 553
- Rejestracja: ndz kwie 10, 2005 10:15 am