Ciekawostki Historyczne
Moderator: dUfio
I jak tu nie wierzyć w tajemne znaki
Hitler urodził się w Braunau
Jego kochanką była Ewa Braun
A "brunatne koszule" to po niemiecku Braunhemden
Natomiast Mussolini
Został złapany przez partzantów w Musso
a pochowany (pierwotnie) na cmentarzu Musocco
Pewnie że to tylko przypadkowa zbieżność nazw, podobnie jak
Założyciele Rzymu - Romulus
Pierwszy Cesarz - Oktawian August
Ostatni Cesarz - Romulus Augustus
Hitler urodził się w Braunau
Jego kochanką była Ewa Braun
A "brunatne koszule" to po niemiecku Braunhemden
Natomiast Mussolini
Został złapany przez partzantów w Musso
a pochowany (pierwotnie) na cmentarzu Musocco
Pewnie że to tylko przypadkowa zbieżność nazw, podobnie jak
Założyciele Rzymu - Romulus
Pierwszy Cesarz - Oktawian August
Ostatni Cesarz - Romulus Augustus
-
- Posty: 2733
- Rejestracja: pt paź 01, 2004 2:00 pm
Troublemaker pisze:Wiara w tajemne znaki z historią, czyli sensu stricte nauką, ma niewiele wspólnego.
Trzeba było to powiedzieć Hitlerowi albo Himmlerowi

Moim zdaniem ma jako ciekawostka, wielu ludzi którzy wywarli realny wpływ na historię i kształt obecnego świata kierowało się wiarą w różne magiczne sztuczki czy horoskopy.
-
- Posty: 2733
- Rejestracja: pt paź 01, 2004 2:00 pm
BINGONH pisze:Troublemaker pisze:Wiara w tajemne znaki z historią, czyli sensu stricte nauką, ma niewiele wspólnego.
Trzeba było to powiedzieć Hitlerowi albo Himmlerowi![]()
Moim zdaniem ma jako ciekawostka, wielu ludzi którzy wywarli realny wpływ na historię i kształt obecnego świata kierowało się wiarą w różne magiczne sztuczki czy horoskopy.
Owszem, miała ona oczywiście wpływ na ludzi, jak wyżej wspomniałeś, determinujących losy świata,począwszy od starożytnych czasów, gdzie stopień tego wpływu był bardzo duży, po czasy niemal dzisiejsze. Zgadza się i negowanie tego byłoby nonsensem.
W swojej poprzedniej wypowiedzi odniosłem się do tego stwierdzenia:
I jak tu nie wierzyć w tajemne znaki
Hitler urodził się w Braunau
Jego kochanką była Ewa Braun
A "brunatne koszule" to po niemiecku Braunhemden
Natomiast Mussolini
Został złapany przez partzantów w Musso
a pochowany (pierwotnie) na cmentarzu Musocco
Pewnie że to tylko przypadkowa zbieżność nazw, podobnie jak
Założyciele Rzymu - Romulus
Pierwszy Cesarz - Oktawian August
Ostatni Cesarz - Romulus Augustus
Quam dulce et decorum est pro patria mori
-
- Posty: 2733
- Rejestracja: pt paź 01, 2004 2:00 pm
W zaistniałej sytuacji przypuszczam, że w części Twoich dywagacji historycznych również były "ukryte" podobnego rodzaju ironiczne stwierdzenia. Wezmę pod rozwagę.
Fakt historyczny z perspektywy stricte metodologicznej nie potrzebuje odrębnej, nie wynikającej z jego skutków interpretacji.
Skoro wspomniałeś u Fuhrerze, Himmlerze, to nie będę się wyłamywał.
Jak naziści chrzcili dzieci
W kościele? Przy chrzcielnicy? A może w jakiejś kaplicy? Bynajmniej. Reichsführer Heinrich Himmler ułożył to zupełnie inaczej. Nie trzeba było ni księdza, ni pastora, ni święconej wody. Wystarczył osesek, przedstawiciele zakonu SS, parę rekwizytów i… nazistowski chrzest można było zaczynać!
Zdaniem szefa policji, SS i Gestapo, prawdziwemu Niemcowi (czyli członkowi Schutzstaffel - kwintesencji niemieckości!), nie wypadało chodzić do kościoła albo zboru. Tym bardziej nie wypadało, żeby najważniejszym momentom w jego życiu towarzyszyła Biblia i woda święcona.
Wszystkie rodzinne uroczystości miały się odbywać w rodzinnym zaciszu, albo… z wielką pompą wśród kolegów z SS!
Taki duży, taki mały… może w SS być?
SS było swego rodzaju zakonem z rozbudowaną ideologia, która rozciągała się niemal na wszystkie aspekty życia. Nawet dla przyjęcia nowonarodzonego przedstawiciela „rasy panów” w poczet wspólnoty „nadludzi” wymyślono specjalny rytuał, który z tym chrześcijańskim miał naprawdę niewiele wspólnego.
Na początek aryjski brzdąc był owijany - wcale nie w białą szatkę, ale w chustę z symbolem SS, czyli dobrze nam znanymi dwoma „błyskawicami” (w symbolice nazistowskiej były to runy oznaczające zwycięstwo). Tak przygotowane dziecko kładziono następnie na ołtarzu pokrytym flagą Trzeciej Rzeszy. Kiedy już tego dopełniono, nadchodził czas na właściwy „chrzest”.
W obecności świeżo upieczonych rodziców odczytywano specjalną formułę wraz z błogosławieństwem, po czym zwierzchnik szczęśliwego tatusia dotykał niemowlę sztyletem SS. Na zakończenie ceremonii maluch dostawał jeszcze prezenty: srebrną miskę, wykonaną z tego samego metalu łyżkę i jedwabną chustkę.
Ceremonię prowadził ktoś na kształt „ojca chrzestnego”. Jak pisze Jens-Jürgen Ventzki, autor książki „Cień ojca”, ów nazistowski celebrans, będący zawsze oficerem SS, wypowiadał w trakcie obrzędu swoiste wyznanie wiary:
Wierzymy w Boga we Wszechświecie
I w posłannictwo naszej niemieckiej krwi,
Która rośnie młodo w niemieckiej ziemi.
Wierzymy w naród , nosiciela krwi
I w Führera wyznaczonego nam przez Boga.
Opis Vantzkiego o kilka ważnych detali uzupełnia Karol Grünberg w swojej książce „SS. Czarna gwardia Hitlera”. Stwierdza on, że ceremonia nadania imienia musiała spełnić jeszcze dwa warunki. Po pierwsze – odbywała się przed portretem ukochanego Führera. Wszak to dla niego rosły pokolenia idealnych i czystych rasowo Niemców. Drugim warunkiem była obecność biblii nazistów „Mein Kampf”.

Fakt historyczny z perspektywy stricte metodologicznej nie potrzebuje odrębnej, nie wynikającej z jego skutków interpretacji.
Skoro wspomniałeś u Fuhrerze, Himmlerze, to nie będę się wyłamywał.
Jak naziści chrzcili dzieci
W kościele? Przy chrzcielnicy? A może w jakiejś kaplicy? Bynajmniej. Reichsführer Heinrich Himmler ułożył to zupełnie inaczej. Nie trzeba było ni księdza, ni pastora, ni święconej wody. Wystarczył osesek, przedstawiciele zakonu SS, parę rekwizytów i… nazistowski chrzest można było zaczynać!
Zdaniem szefa policji, SS i Gestapo, prawdziwemu Niemcowi (czyli członkowi Schutzstaffel - kwintesencji niemieckości!), nie wypadało chodzić do kościoła albo zboru. Tym bardziej nie wypadało, żeby najważniejszym momentom w jego życiu towarzyszyła Biblia i woda święcona.
Wszystkie rodzinne uroczystości miały się odbywać w rodzinnym zaciszu, albo… z wielką pompą wśród kolegów z SS!
Taki duży, taki mały… może w SS być?
SS było swego rodzaju zakonem z rozbudowaną ideologia, która rozciągała się niemal na wszystkie aspekty życia. Nawet dla przyjęcia nowonarodzonego przedstawiciela „rasy panów” w poczet wspólnoty „nadludzi” wymyślono specjalny rytuał, który z tym chrześcijańskim miał naprawdę niewiele wspólnego.
Na początek aryjski brzdąc był owijany - wcale nie w białą szatkę, ale w chustę z symbolem SS, czyli dobrze nam znanymi dwoma „błyskawicami” (w symbolice nazistowskiej były to runy oznaczające zwycięstwo). Tak przygotowane dziecko kładziono następnie na ołtarzu pokrytym flagą Trzeciej Rzeszy. Kiedy już tego dopełniono, nadchodził czas na właściwy „chrzest”.
W obecności świeżo upieczonych rodziców odczytywano specjalną formułę wraz z błogosławieństwem, po czym zwierzchnik szczęśliwego tatusia dotykał niemowlę sztyletem SS. Na zakończenie ceremonii maluch dostawał jeszcze prezenty: srebrną miskę, wykonaną z tego samego metalu łyżkę i jedwabną chustkę.
Ceremonię prowadził ktoś na kształt „ojca chrzestnego”. Jak pisze Jens-Jürgen Ventzki, autor książki „Cień ojca”, ów nazistowski celebrans, będący zawsze oficerem SS, wypowiadał w trakcie obrzędu swoiste wyznanie wiary:
Wierzymy w Boga we Wszechświecie
I w posłannictwo naszej niemieckiej krwi,
Która rośnie młodo w niemieckiej ziemi.
Wierzymy w naród , nosiciela krwi
I w Führera wyznaczonego nam przez Boga.
Opis Vantzkiego o kilka ważnych detali uzupełnia Karol Grünberg w swojej książce „SS. Czarna gwardia Hitlera”. Stwierdza on, że ceremonia nadania imienia musiała spełnić jeszcze dwa warunki. Po pierwsze – odbywała się przed portretem ukochanego Führera. Wszak to dla niego rosły pokolenia idealnych i czystych rasowo Niemców. Drugim warunkiem była obecność biblii nazistów „Mein Kampf”.
Quam dulce et decorum est pro patria mori
BINGONH pisze:dzuhas pisze:http://www.mmkrakow.pl/photo/1321738/Stacja+kolejowa+w+Mogile+Fot.+nieznany%2C+ok.+1910
Ten budynek się zachował?
Ktoś potrafi podać jego dokładną lokalizację?
Nie zachował się.
Z tego, co słyszałem to był na wysokości ul. Klasztornej tak jak dzisiaj przystanek tramwajowy. Nie jest to sprawdzone info...
Mówię to co myślę, robię to co mówię